Już w 1971 roku psycholog Philip Zimbardo pokazał w swoim słynnym „eksperymencie stanfordzkim”, że sposób zachowania człowieka w dużym stopniu zależy od roli, w której został on obsadzony i od reguł postępowania, które uznał za najbardziej dla siebie korzystne. Zimbardo kazał odgrywać studentom role więźniów oraz strażników i już szóstego dnia musiał przerwać eksperyment z powodu coraz bardziej drastycznych przypadków przemocy i naruszania godności „skazanych”.
Innymi słowy podążając wytyczoną przez kogoś innego ścieżką – nawet najbardziej ukochanej osoby na świecie – dopasowujemy się do środowiska, które nie jest nasze i w konsekwencji nie tylko jesteśmy w nieodpowiednim miejscu, ale i zachowujemy się nie jak my. Można tak funkcjonować. Do czasu.
Coraz więcej wskazuje na to, że nie wolno traktować ciała, jakby było maszyną. Przecież wszyscy – mniej lub bardziej świadomie – tęsknimy za doświadczeniem jedności. Gdy nie podążamy własną ścieżką rozwoju, nasze ciało zacznie nam to pokazywać. Jak? Np.: chorując. Chorujące ciało próbuje nam przekazać coś ważnego. Intelektualnie tego nie rozstrzygniemy. Umysł udaje nam się oszukiwać, ale ciało w końcu zawsze powie prawdę. Gdy kogoś spotykamy i czujemy się z nim źle – mimo, że zwyczaj każe zostać, ciało komunikuje, że chce wyjść. Ten, kto ma zły nastrój, jest smutny lub utracił nadzieję, robi wrażenie przygnębionego. Jego chód jest ciężki, plecy zgarbione, ramiona są ściągnięte, wzrok wbity w ziemię. Zaś człowiek, który najchętniej usunąłby się innym z drogi, który boi się jakichkolwiek zadań i nie chce dopuścić do siebie żadnych emocji, chodzi po świecie z usztywnionym kręgosłupem i chłodnym wzrokiem ocenia otoczenie.
Nasze ciało wciąż z nami gada, pokazuje, informuje. Ale – jak pisał Mrożek „Jak chętnie ludzie rezygnują z siebie! To zrozumiałe, bo siebie trudno znaleźć”. Przede wszystkim warto na siebie spojrzeć z empatią i sympatią i pozwolić sobie na własną drogę, chociaż niekoniecznie spodoba się to innym!
„Gdy odeszłam z New York Times, by zostać pełnoetatową mamą, różni ludzie mówili, że zwariowałam. Gdy ponownie odeszłam z gazety, by zająć się pisaniem powieści, znów pojawiły się opinie, że straciłam rozum.”
Dziennikarka Anna Quindlen, laureatka Nagrody Pulitzera
Człowiek spełniony, to człowiek szczęśliwy także w pracy. Dojście do tego stanu oznacza zaufanie swoim instynktom i podjęcie często niepopularnych decyzji zawodowych. Oznacza także odwagę, bo trzeba sprzeciwić się temu, co typowe i co inni akceptują bez mrugnięcia okiem. Zmieńmy więc także podejście do swojej kariery. Jeżeli czujemy, że coś jest nie tak w naszej pracy, to na pewno tak jest. Jeżeli mamy przeczucie, że coś trzeba zmienić, to należy tak zrobić.
Znajdź wolne miejsce, usiądź lub połóż się wygodnie. Oddychaj głęboko. Skoncentruj się na kilka minut, weź kartkę, ołówek i odpowiedz sobie na 3 pytania:
- Co najbardziej motywuje mnie do działania?
- Co jest moją mocną stroną?
- Co przychodzi mi łatwo i daje dobre rezultaty?
Jeśli Twoje odpowiedzi pokrywają się w tym, co robisz, na co dzień – świetnie, jeśli nie – przyjrzyj się uważnie temu, co możesz zmienić, żeby czuć satysfakcję.
Pamiętaj, że masz czas, cały czas wszechświata. Spójrz na Madeleine Albright – panią polityk, znaną ze swojego uporu, konsekwencji i ekstrawagancji, bezpośrednią i prostolinijną. Mało kto wie, że zanim zrobiła zawrotną karierę w polityce została matką czwórki dzieci! Do polityki wróciła w połowie lat 80. Miała wtedy ponad 45 lat. Zawsze gdy zaczynam się dokądś spieszyć – myślę o niej i o cały czasie, który mam aby żyć tak jak pragnę – o swojej ekologicznej ścieżce kariery.